Faust, DON JUAN

            Z przeslawnej piotrkowskiej – promenady Lodzi miasta, trzeba skrecic w Zamenhofa, a potem tuz za Gdanska, wejsc w zaulek utworzony przez pozostalosci dawnych murków i ogrodzen podwórkowych konczacych sie obejsciem zamknietym pólkregiem jakis zrujnowanych budyneczków i baraków. Na drzwiach jednego z nich afisz spektaklu Fausta i Don Juana. Z drzwiami mikroskopijny przedsionek, z niego wejscie a na sale widowniana, niska, ciasna, waska i niewielka. W obu pomieszczeniach mroczno, dziwnie tajemniczo.  I nade wszystko zaskakujaco,  bo idac przez banalne zakamarki zakamarki, niespodziewany sie tego, ze dotrzemy do czegos co przypomina kaplice sekty czy izbe wtajemniczen, Cala widownia jest okotarowana na czarno,  na widzów czekaja proste czarne lawy, ustawione w kilku rzedach z przejsciem po srodku. Wnetrze sprawia wrazenie zatloczonego, wypelnionego do imentu. Perspektywe sali tez zamykaja czarne kotary. Pomiedzy nimi a pierwszymi rzedami law czarny drewniany podest umieszczony niewiele ponad podloga. Ma ze 3 metry srednicy, Tylem dotyka kotar zascenia, z przodku widownie ma o krok, w waskich przejsciach pomiedzy podestem, a bocznymi scianami, stoja pulpity – mównice. Ze wspartych na nich ksiag przy blasku swiec zostana odczytane kunsztowne prologi i epilogi obu historii. Tak wyglada scena dla doroslych teatru ”Pinokio”  zapraszajac na seans Fausta i Don Juana.
Spotkanie w jednym spektaklu dwu najpopularniejszych bohaterów teatru lalkowego, dwu uosobień potężnych mitów kulturowych, wydaje się tak paradoksalnie oczywiste, że aż zastanawiające i skłaniające do głębszych uzasadnień tej teatralnej konfrontacji.
Co więc łączy, a co dzieli Fausta i Don Juana – tych wziętych z rękopisów starych czeskich lalkarzy? Przede wszystkim łączy ich to, że obaj zostają potępieni. Bezapelacyjnie, bezwarunkowo, spektakularnie. Potępieni ponad wszelką wątpliwość. Dalej, obaj odczuwają pustkę istnienia, obaj są nienasyceni i obaj gonią za marą przybierającą różne złudne kształty. Poza tym wszystko ich dzieli. Faust jest stary, Don Juan młody. Faust jest uczonym bystro władającym rozumem, spekulatywnym, Don Juan ma tylko swoją praktyczną mądrość sprowadzającą się do odwagi czynu. Faust to lojalny obywatel i spokojny dziadyga, Don Juan zaś to zawodowy kontestator i młody bandyta, którego występki łatwo uczynić kanwą romantycznych „Książek zbójeckich”. Zupełnie jakby użyczyli mu coś ze swoich losów i osobowości: i Karol Moor, i Hernani, i Abelino „bandyt wenecki”. Faust zawiera pakt z diabłem w dużej mierze po to, iżby zyskać odwagę czynienia zła. Zła i tylko zła. Zła z premedytacją. Premedytacją niekiedy naiwną. W tej tęsknocie za prowokacyjnym grzechem młody hiszpański panek przypomina ową, sportretowaną przez Stendhala hrabinę-libertynkę, która w upał racząc się wodami wzdychała „Ach, żeby to był jeszcze grzech…”. Faust, zawodowy teolog zdaje sobie dokładnie i konsekwentnie sprawe z następstw paktu z diabłem, zna dokładnie zaświaty i zasady boskich sprawiedliwości. Oszukując tedy sam siebie kupuje sobie złudzenie ziemskiej nieśmiertelności. Don Juan bezpowrotną podróż do piekieł traktuje jako przygodę, okazje poznania rzeczy ukrytych dla śmiertelnych i możliwość dokonania jeszcze jednej prowokacji. Don Juan na zimno funduje sobie potępieńczą nieśmiertelność. Faust – mąż zdesperowany i ceniący przyzwyczajenia, prowadzi swą grę zachowując pozory ostrożności i rozwagi. Przecież zaprzedawszy się diabłu gderliwie ponarzeka że mu Mefistofeles broni teraz udziału w niedzielnej mszy świętej. Don Juan – młodzieniec szalony idzie na całość. Nie deliberuje, nie kalkuluje, niczego nie żałuje i nie cofną by się za żadne skarby. Fausta w ogniste piekielne czeluści porywają diabli, po Don Juana przychodzi trup jego ofiary, cmentarny wysłanek Śmierci, która wykonując boskie rozkazy dostarcza piekłu oczekiwanego pacjenta. Faust i Don Juan są marionetkami, animowanymi z pomocą stelażu
I grubych drutów, sięgającymi poruszającym nimi aktorom do pół uda. Sylwetkę Fausta tworzą draperie sutej szaty, i grube fałdy beretu. Wyłaniająca się z błękitnego ukostiumowania twarz lalki jest tak kudłata, że aż pierzasta na ptasi sposób. Podobnie nastroszony jest Mefisto, z czerwonym obliczem złego orientalnego demona. Don Juan jest elegantem z obrazu Velazqueza, zminiaturyzowanym magnatem, parodią i metaforą równocześnie. Jego zapamiętany obraz tworzą, porówna, pociągła, mnisią twarz doktrynera i puszystość paradnego stroju pełnego koronek, kryz i bieli. Ani Faust ani Don Juan nie są w tym przedstawieniu najważniejsi. Persona numer jeden to Kaszparek – sługa Don Juana i lokajczyk Wagnera, Faustowego służącego. Kaszparek jest grubaśny, brzuchaty, z gruba ciosany, podobny do Marchołta z pierwszych ikonograficznych wyobrażeń. Oblicze tego usposobienia trywialności ma w sobie coś z twarzyczki dziecka i coś niecoś z „gębusi” poczciwego bydlątka. Lalka Kaszparka przemieszcza się w przestrzeni dzięki uchwytowi tkwiącemu w jej głowie. Wrażenie znaczącego ruchu lalki jest efektem siły ciężkości swobodnie merdających rąk i nóg. Ów ruch dodaje postaci kanciastości, ale i zamaszystości, wręcz dezynwoltury w sposobie bycia. Kaszparek – plebejusz klasyczny, potrafi żyć pośród sprzeczności. Umiejętność ta wzbogacona wiarą w optymistyczny sens dziejów, choćby par excellence katastrofalnych, pozwala mu beznamiętnie sekundować z zachowaniem pogody ducha, wzlotom i upadkom bliźnich. Kaszparek staje się wyznawcą filozofii, nie tyle przetrwania, co przeczekania. Drażniących pytań egzystencjonalnych prostaczek – sybaryta po prostu nie zadaje. Nie odbiera mu to wszakże prawa do tragizmu, chodźmy tragizmu bierności. W każdym razie Kaszparek przeczeka i Fausta, i Don Juana. W obu historiach pozostaje na scenie. Sam, ale cały i zdrowy. Czego się na niej doczeka?? Tego co być musi. Wszystko, co widział i czemu świadkował i tak nie zachwieje jego głębokim przekonaniem, które lud sformułował w przysłowiu: Do Boga daleko, do piekła głęboko.
W spektaklu Stanisłąwa Ochmańskiego rzeczywiście do Boga daleko(jeden tylko Anioł ów dystans pokona), za to do piekłą całkiem blisko. Jest tuż pod stopami aktorów, pod niziutkim, jak się rzekło podestem. Okrąg gry okazuje się okręgiem nadpiekielnym. Stamtąd, z dołu, wybuchają ognie, wysnuwają się dymy, wypełzają złe duchy, poczwary i potwory. Stamtąd dochodzą huki, grzmoty i wybuchy. Machina pirotechnicznego teatru cudów, jaką zdołano zmieścić w miniaturowym podsceniu, jest zaiste imponująca. To podskórne „teatralne piekło” ma w sobie nie mało romantycznego żartu i jest konceptem na wskroś poetyckim.
W historii Fausta – mola książkowego i odludka, okręg gry wypełniają drewniane skrzynie, paki, zwaliste sprzęty. W historii Don Juana – człowieka ruchliwego i wędrownego, wszystko to zostaje przerobione na podróżne kufry i sapety. W jednej i drugiej postaci całe to umeblowanie ma sceniczną nieoczekiwaną użyteczność. W spektaklu Fausta we wnętrzu skrzyni (ustawionej w pionie) ukaże się na przykład Szach perski i jego egzotyczna kraina. W spektaklu Don Juana w tym samym wnętrzu (ustawionej w poziomie) wyrośnie tajemniczy cmentarz – pełen próchniejących krzyży, osnuty oparami mgieł, spowity księżycową poświatą. Cmentarz, co zda się rozsnuwać zapach cmentarza – niczym najsłynniejszy chyba cmentarz teatralny z Meyerbeerowskiego Roberta Diabła.
Skojarzenia z estetyką stricte romantyczną niechaj nie przesłaniają faktu, że podstawowe elementy wizualno – stylistyczne, jakie osiągną Rajmund Strzelecki to magia średniowiecza w Fauście i pełen dysonansowych skrajności barok w Don Juanie. W dodatku obie wizje zamykały w sobie równo poetyczność, jak i maestrię.
Dziewiętnaści postaci obu jednoaktówek, tudzież tłumne sceny ansamblowe zagrało sześcioro zaledwie aktorów. Widoczni w pełnej postaci, w czarnych ćwiczebnych strojach, wykonali swoje zadanie gry lalkami, w sposób maksymalnie sprawny. Animowane przez nich lalki grały u ich stóp skupiając na sobie całe zainteresowanie widza. Twarze aktorów były ponad linią naszego wzroku i nic się takiego nie stało, co by kazało nam podnieść oczy i zapomnieć o lalkach. Szkoda? Być może, tyle że to coś należało by do kategorii gry z lalką, podczas gdy cały spektakl miał być najwyraźniej grany lalkami.
Uderzając persyflażową nutę Stanisław Ochmański ożywił konwencję najprawdziwszego – skrajnie iluzjonistycznego skrajnie umownego – dawnego teatru. Teatru tonów kaznodziejskich i zdroworozsądkowych. Przywołując dwa mity teatru lalek przypomniał nam, że:

  1. Do Boga daleko, do piekła głęboko.
  2. Błądzą ci, którzy ten dystans, w którymkolwiek kierunku, pragną poznać gwałtownej weryfikacji.
  3. Błądzą także ci, dla których te dystanse w obu kierunkach nie stanowią problemu.
  4. Podstawowym obowiązkiem istoty ludzkiej jest poszukiwanie swojego miejsca w świecie wartości. Obowiązek ten określa istotę kondycji ludzkiej.

Przypomina że w teatrze „Pinokio” zabrzmiały w języku poezji teatru, w mowie zapomnianej, chociaż dla wielu ciągle najpiękniejszej.

                                                                                              Henryk Izydor Rogacki

Faust; Don Juan – wg anonimowych tekstów czeskich lalkarzy, prolog i epilog oprac. Henryk Jurkowski. Reż. Stanisław Ochmański, scen, Rajmund Strzelecki, oprac. Muz. Marek Jaszczak. Teatr Lalek „Pinokio” w Łodzi, prem. 28 XI 1992. Pierwodruk: H. I.Rogacki, Do Boga daleko, do piekła głęboko, „Teatr Lalek” 1993, nr1.